Książka „Cisza i spokój” – moja recenzja i kilka refleksji
W tym wpisie chciałabym się podzielić z Wami kilkoma swoimi odczuciami i przemyśleniami po przeczytaniu lektury „Cisza i spokój: cała prawda o życiu daleko od miasta” spod pióra Natalii Sosin-Krosnowskiej. Na wstępie nadmienię, że odniosę się tutaj ogólnikowo w formie własnych przemyśleń do kilku kwestii poruszanych w książce. Ale spokojnie nie będzie to spoiler ponieważ ta pozycja ma o wiele więcej do zaoferowania. Samym wpisem w chciałabym zachęcić, żeby po nią sięgnąć, także nie chce tu „sprzedawać” całej treści.
Jest jeszcze jedna sprawa, o której też napiszę na samym początku. Swój egzemplarz wypożyczyłam w bibliotece. Nie widziałam jej nigdzie w sprzedaży poza używkami i to w dosyć wysokich cenach. Dlatego wybrałam się po nią do biblioteki i Was też zachęcam.
Pokrótce o czym jest ta książka
Autorka opisuje w niej inspirujące a zarazem przezorne historie osób, które zdecydowały się porzucić wygodne życie w mieście i przenieść się na wieś. Często tym samym budując wszystko od nowa (dom, prace, całe życie!). I jest w tych historiach wiele brutalnej prawdy, której wiele osób fantazjujących o wyprowadzce na wieś nie uwzględnia w swoich sielankowych wizjach, co może przynieść nieprzyjemne zderzenie z rzeczywistością.
Czy mi oceniać?
Tak się składa, że końcem lipca stukną nam 3 lata od zakupu naszego wymarzonego gospodarstwa (kiedy to zleciało ?!?!). Mimo, że nie prowadzimy typowej roli, jak i nie rzuciliśmy swoich prac (pracujemy zdalnie), to jednak wiemy co nieco o życiu na wsi. A to dlatego, że przy domu trzymamy gromadkę 4 koni, które wymagają codziennej opieki. Do tego dwa psy i dwa koty, spory dom (który w zimie trzeba ogrzać drewnem) i 3 ha ziemi, o którą trzeba zadbać. I jeszcze ogród! Ze sporą ilością drzew, krzewów owocowych a także niewielkim (na razie!) ogródkiem warzywnym. Sama wieś znajduje się kawałek od większej miejscowości. BA! a nawet od sklepu spożywczego (nie uwzględniając sklepu obwoźnego, który co prawda podjeżdża pod sam dom ale przyjeżdża tylko kilka razy w tygodniu a zimą i nawet to jest wątpliwe). Jakby nie było liznęliśmy co nie co słodko gorzkich aspektów życia na wsi. Dlatego postanowiłam podzielić się z Wami kilkoma refleksjami.
Odpowiedni partner
Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. Dopiero czytając książkę uświadomiłam sobie, że wyprowadzka na wieś może przynieść wielkie zdziwienie gdy nagle zaczynasz spędzać ze swoją drugą połówką praktycznie 24 godziny na dobę! I rzeczywiście tak jest. Po przeprowadzce pracując zdalnie spędzamy z Joachimem mnóstwo czasu razem. Wcześniej sporą część dnia spędzało się w biurze. A popołudniu ja jechałam do stajni, a Joachim do wynajętego garażu. Teraz jest zupełnie inaczej. Obcujemy ze sobą znacznie częściej, a w sumie prawie cały czas.
W naszym przypadku jakoś tak samoistnie i bez namysłu się to sprawdziło. Nie przeszkadza nam ta druga połówka, która cały czas kręci się gdzieś w pobliżu. Ale fakt jest taki, że dla wielu osób może to po prostu nie zadziałać. Bardzo się cieszę, że ten problem nas ominął.
Przywiązanie do jednego miejsca
Życie na wsi to także mocne przywiązanie do jednego miejsca. A to przez zwierzęta, które potrzebują codziennej opieki a także dom, którego nie zostawi się zimą ze względu na konieczność ogrzewania. I tak to właśnie jest. O wspólne wakacje jest ciężko bo wymaga to dużej „gimnastyki” i co najważniejsze zaufanej i dyspozycyjnej osoby, która może zająć się gospodarstwem pod naszą nieobecność. Odkąd się przeprowadziliśmy to na wspólnych wakacjach nie byliśmy ani razu. W zeszłym roku udało się wyjechać na weekend (to już zawsze coś!). No ale nie jest łatwo.
Do tego dochodzi też brak zrozumienia wśród znajomych. Kto nie miał koni lub innych zwierząt gospodarskich będzie miał problem ze zrozumieniem:
- dlaczego z każdej imprezy musimy wrócić do domu,
- dlaczego nie możemy pojechać na wspólny wyjazd
- dlaczego nie zostaniemy dłużej
A odpowiedź jest prosta. Zwierzęta to duża odpowiedzialność. Muszą dostać jeść i pić. Trzeba codziennie bez wyjątku sprawdzić czy są całe, czy nie chorują, albo czy nie wymyśliły czegoś głupiego. Można wierzyć lub nie ale ilość i rodzaj dziwnych przypadków (chociażby na bazie mojego prawie 30-sto letniego doświadczenia z końmi) jest niezliczony. Taki urok posiadania zwierząt blisko siebie. Ktoś zawsze musi być na straży.
Część naszego końskiego stada
Pogoda, matka natura i złośliwość rzeczy martwych
Kolejna rzecz która mocno do mnie przylgnęła to fakt, że życie na wsi wymaga spokoju, sztuki odpuszczania oraz ograniczonej organizacji. Lista zadań się tu nie sprawdzi. Cudownie jest mieszkać w pięknym miejscu, blisko natury. Ale często ta natura w połączeniu z pogodą zaplanuje Ci dzień zupełnie inaczej niżbyśmy tego chcieli. No i właśnie. Jakie plany na wsi! Tu się żyje zastaną rzeczywistością a nie planami. Jak koń rozwali ogrodzenie to idziesz je naprawiać zanim całe stado ucieknie, a nie jak planowaliśmy np. rozpalić grilla. Planowałeś skosić trawę? To akurat przejdzie burza i nici z koszenia. Chcesz wyplewić ogródek warzywny ale idąc do niego zauważasz, że ptaki zeżarły już połowę wiśni a przecież potrzebujesz je na konfiturę albo nalewkę! No to wracasz się po wiaderko i takim sposobem lądujesz zbierając wiśnie a nie plewiąc ogródek. I tak jest CAŁY czas! Oczywiście plany też można realizować ale nie nastawiając się, że zrobisz to co chcesz i kiedy chcesz.
Ale hola hola. Jeszcze jest kwestia złośliwości rzeczy martwych! Nie zliczę ile razy Joachimowi stanął traktor na środku pola… zepsuła się kosiarka, albo przestała działać brama itp. I teraz wyobraźcie sobie jakie combo potrafi zgotować wesołe trio POGODA + NATURA + RZECZY MARTWE. W bloku nie ma takich problemów. W niewielkich domach z małym ogrodem można odczuć nieco tego „klimatu” ale to dalej nie jest to samo co życie na wsi na gospodarstwie.
Czas i nasze potrzeby
I tak na koniec coś co ze mną mocno rezonuje. Czyli przemyślane decyzje na bazie obserwacji. Przeprowadzając się na wymarzoną wieś do wymarzonego domu z ogrodem i ziemią warto chwilę pomieszkać w danym miejscu zanim zaczniemy wprowadzać duże zmiany. Oczywiście o ile się da. Czas pozwala zaobserwować:
- czy dane drzewo w ogrodzie powinno zostać czy lepiej je usunąć,
- czy szklarnie będziemy chcieli postawić w tym czy w tamtym miejscu,
- gdzie zrobimy rabaty a gdzie i jak przeorganizujemy komunikację w ogrodzie.
- gdzie zagospodarować miejsce na nowe nasadzenia
- na jaki kolor przemalować szopę
- gdzie wyznaczyć miejsce na kompost
To samo tyczy się domu i adaptacji innych budynków. Warto dać sobie czas na obserwacje a dopiero potem wprowadzać zmiany. Przynajmniej tam gdzie konieczność zmian nie jest natychmiastowa.
A warto dlatego, że przeprowadzając się w nowe miejsce nie znamy jeszcze swoich potrzeb (a nawet jeżeli wydaje nam się że je znamy to w perspektywie czasu mogą one ulec znacznej zmianie). Dodatkowo nie wiemy też jeszcze jak zachowuje się nasz dom lub ogród w różnych porach roku. Czy dana jabłoń nie owocuje w najlepsze jabłka jakie kiedykolwiek jedliśmy, czy pnącze puszczone na stodole nie jest schronieniem dla wielu ptaków, albo czy mało urodziwe szare płytki w holu nie okażą się super maskującymi dla sierści naszych czworonogów, błota i suchej trawy wiecznie przynoszonych z zewnątrz.
Dlatego warto wstrzymywać się z szybkimi działaniami i pierwej poobserwować.
Podsumowanie
Krótko i na temat. Książka jest przyjemna do czytania oraz podzielona na funkcjonalne rozdziały. Myślę, że skorzysta z niej zarówno osoba która myśli o wyprowadzce na wieś, jak i ludzie którzy się już przeprowadzili, a nawet Ci którzy ze wsi wrócili do miasta.
Jednym przyniesie ona nadzieję i będzie źródłem inspiracji, innych sprowadzi z obłoków na ziemię a niektórym doda otuchy, ukojenia i sprawi, że poczują że ktoś ich rozumie.